czwartek, 29 listopada 2012

9.

Dobra, jest późno, bo nie miałam jak przepisać. Komputer z "w" się zepsuł, a na klawiaturze ekranowej nie lubię zasuwać xd Poza tym cały czas jeżdżę po lekarzach, albo się uczę.
Sooł, przejdźmy do rzeczy.
10 się szybko nie pojawi, ponieważ:
1. Muszę dokończyć, co nie zajmie mi długo, ale jednak.
2. Jadę o 16 do szpitala, nie wiem na ile. Może nawet na tydzień, albo i dłużej, a przez telefon probowalam, ale nie da się dodać.
No to... Enjoy?



***
Frank przez dłuższy czas starał się znaleźć jakąś normalną pracę, gdyż nie chciał obciążać Gerarda, który i tak ciężko pracował, a pieniędzy nie było prawie wcale.
Właśnie dlatego jechał teraz do centrum. Musiał dostać robotę od zaraz.
Po wyjściu z samochodu skierował swe kroki do centrum.
Rozejrzał się i niemal zwątpił, że cokolwiek tam dostanie.
Wszedł do paru sklepów, z których praktycznie od razu wyszedł. Wszędzie słyszał tę samą gadkę; „Na razie nikogo nie potrzebujemy, jednak w razie potrzeby do pana zadzwonimy.” Znał to na pamięć.
Już miał wychodzić z ogromnego budynku, lecz usłyszał znajomy głos i w ciągu chwili znalazł się przy brunecie.
-No hej.- przywitał go Ben.
-Hej, hej. Co tam?- odpowiedział zmieszany Frank. Nie rozmawiał z Kowalewiczem od czasu tamtego spotkania. Bał się rozpocząć jakikolwiek z nim związany, bo nic, kurwa nie pamiętał, a mógł zrobić coś głupiego.
-Co Cię tu sprowadza?- zapytał przyjaźnie starszy.
-Szukam pracy.- szybko odpowiedział Frankie.
-I co, nic nie ma?
-Niestety nie.
-A może chcesz u mnie?
-U Ciebie?
-U mnie.- odparł wesoło Kowalewicz.
-Gdzie dokładniej?
-Sklep muzyczny. Wiesz, musiałbyś układać płyty, jakieś instrumenty i inne duperele. No i rzecz jasna stać przy kasie i obsługiwać klientów. I doradzać, a wiem, że się na tym znasz, więc większego problemu nie będzie.
Iero uśmiechnął się szeroko.
-Żartujesz?! Stary, byłbym Ci cholernie wdzięczny!
-Nie żartuję. To co, mam rozumieć, że się zgadzasz?
-Jasne!
Mimo iż wiedział tylko, co będzie robił, nic poza tym, zgodził się. Ben był jego przyjacielem, na pewno by go nie oszukał.
-To może chodźmy na kawę?- zaproponował Ben.- Omówimy wszystkie szczegóły.- dodał.
-Pewnie. Ale ja stawiam. –stwierdził stanowczo Frankie.
-Dobra, dobra, chodźmy.- zaśmiał się Kowalewicz.
Udali się do miłej, mało zaludnionej kawiarni w centrum. Zamówili kawę, po czym usiedli na wygodnych fotelach.
-A co tak nagle zacząłeś szukać pracy na poważnie?- zapytał starszy.
-Wiesz, mieszkam u Gerarda, on ciężko pracuje, mało zarabia i muszę mu jakoś pomóc. –odpowiedział popijając pyszną kawę.
-Dobra, to zmienia postać rzeczy.- stwierdził Ben. Frank pokiwał głową.
-Okej. Więc… 5 dolców za godzinę, około siedmiu godzin dziennie. Jeśli będziesz chciał, nie musisz tyle, możesz mniej, albo więcej. No i o zmianach będę Cię na bieżąco informował. Bo wiesz, czasem może się zdarzyć, że będzie trzeba przyjść o trzynastej, a z kolei innym razem o siódmej. No… Coś jeszcze?- poinformował Kowalewicz.
-Boże, nie wiem, jak Ci dziękować.- wydusił z siebie Frank.
-Nie Boże, wystarczy Ben.- zaśmiał się. – A tak poważnie, to nie ma sprawy. Sam powinienem Ci dziękować. Nie mogłem nikogo znaleźć. Dosłownie nikogo. Ej, ten Gerard nie jest już z Bertem, nie?
I właśnie nadeszła ta chwila.
Mówić, czy nie mówić?
Pal licho.
-Nie jest z nim, bo… bo jest ze mną.- wyjąkał.
-A, okej. Tak też tak myślałem. Wyglądasz na nieźle zakochanego, za długo Cię znam. A jak wspominałeś o Way’u… O stary!- powiedział… bardzo głośno starszy. Na tyle głośno, aby każdy znajdujący się w pomieszczeniu usłyszał.
-Ciszej!- syknął Iero. Nie chciał, żeby każdy wiedział, że jest gejem.
-Nie gadaj, że przejmujesz się opinią innych!- Ben się zdziwił a Frank wzruszył ramionami.
-Dobra, już jestem cicho. W sumie to Cię rozumiem. Nie chcesz się z tym afiszować, co znaczy, że to dla Ciebie naprawdę ważne. Uhu, nasz mały Frankie się zakochał!- nabijał się starszy. Iero przewrócił oczyma.- Hej Frank?
-Hmm?
-A  co z Twoją rodziną?
-Nic. Miałem już dosyć. Sam wiesz, jak było… Beznadziejnie. Więc wziąłem pieniądze i uciekłem. Najbardziej jest mi żal dziewczynek. Chyba je odwiedzę.- westchnął.
Właściwie to dzięki Benowi pomyślał poważnie o odwiedzeniu tak zwanych starych śmieci. Mógłby nawet zabrać dziewczynki na parę dni do Jersey, Gee raczej by się zgodził. Cóż, musi z nim o tym poważnie porozmawiać.
-Przepraszam stary. Nie wiedziałem, że to się tak potoczyło… aż tak. – szepnął Kowalewicz. Frankie poklepał go po ramieniu.
-Nie masz za co. W sumie to się cieszę, że właśnie tak się stało. Gdyby nie to, nie poznałbym Gee.- uśmiechnął się szeroko na myśl o jego cudownym chłopaku. Taak, jak na razie mógł dosłownie rzygać tęczą. Na razie. Wiadomo, że później ten związek będzie zupełnie inny. Nie oznacza to, że gorszy, aczkolwiek nie będą się już tal nad nim rozpływać.
-No i takie podejście to ja lubię! Zawsze byłeś optymistą!- stwierdził uśmiechnięty Ben.
-Dobraa, to ja będę leciał. Muszę wstąpić jeszcze do paru miejsc.- właściwie to Frank okłamał Kowalewicza. Po prostu chciał iść do domu odpocząć. A wiedział, że starszy jest taką osobą, która pod taką wymówką nie pozwoliłaby mu pójść.
-Jasne. To jutro punkt dziewiąta w pracy. Wyślę Ci sms’a z dokładnym adresem. Będę wtedy na miejscu, więc wszystko Ci pokażę.
-Okej. To cześć.- rzekł brunet wstając. Odszedł od stolika i dopiero wtedy usłyszał odpowiedź:
-Nara!
Zaśmiał się pod nosem i wrócił do samochodu, po czym wyjął komórkę.
W jego głowie było tylko jedno:
Dzwonić, czy nie?
Westchnął i nacisnął zieloną słuchawkę przy wybranym kontakcie.
Odetchnął głęboko, gdy usłyszał cichutki, tak bardzo dobrze mu znany głos.
-Cherry? –zapytał niespokojnie.
-Frankie?!- powiedział głos po drugiej stronie słuchawki.
-Boże… Jak dobrze Cię słyszeć. Znalazłaś ten telefon?
-Dopiero wczoraj. Nieźle go ukryłeś braciszku. Czemu Cię nie ma? Mama cały czas na nas krzyczy i pije wódkę. Teraz już same musimy chodzić do przedszkola!- żaliła się dziewczynka.
-Przepraszam, kochanie. Musiałem wyjechać. Co Ty na to, żebym zabrał Ciebie i siostrę do mnie na parę dni?- starał się wymusić entuzjastyczny ton głosu.
-Tak, tak! A mieszkasz sam?
-Z chłopakiem.- powiedział za szybko.
Ugryzł się w język.
-Dobra. Jak ma na imię, ile ma lat, jak wygląda?- zapytała się brunetka. Frankie się uśmiechnął. Dziewczynki były zupełnie inne niż ich rówieśnicy. Takie.. bardziej dojrzałe.
-Ma na imię Gerard. Jest ode mnie parę lat starszy, a jak wygląda? No jak człowiek, tak myślę.- zaśmiał się.
-Czyli ileee lat?- dopytywała się mała Iero.
-Dwadzieścia.
-Fajnie. Chcesz Lilly? Słyszy całą rozmowę. Od połowy.
-Tak, możesz mi ją podać.
-Cześć Iero!- krzyknęła do słuchawki druga dziewczynka.
-Odezwała się. No hej. To kiedy do mnie wpadacie?
-Za tydzień mamy ferie. Przyjedziesz po nas?
-W porządku. Tylko nic nie mówcie mamie, dobrze?
-Dobrze. W takim razie ja kończę, bo ją słyszę.
-Dobra, do zobaczenia. Jutro zadzwonię.
-No, papa.
Lilly się rozłączyła, a Frank westchnął. Cieszył się cholernie mocno, że bliźniaczkom nic nie jest, jednak nie rozmawiał o tym z Gerardem.
Trudno, najwyżej go ochrzani.
Teraz więc musiał pojechać do domu przedyskutować to z chłopakiem.
***
-Frank?!- krzyknął kruczowłosy w tym samym momencie, gdy Frank wszedł do mieszkania.
-Co się stało?- zapytał i poszedł do Gee, aby czule go pocałować.
-Gdzie byłeś?
-W centrum… Słuchaj, mogłyby przyjechać bliźniaczki na parę dni?- zapytał cicho.
-Twoje siostry? Coś się stało?- zapytał zmartwiony Gee.
-Tak. Wiesz, mama nadal pije, wyzywa je. Wprost genialnie… Chciałem, żeby chociaż na parę dni oderwały się od rzeczywistości.- westchnął.
Way pokręcił głową i usadowił Franka na swoich kolanach.
-Jasne, że mogą przyjechać.
-Dziękuję.- szepnął mu do ucha.
***
Wczesnym rankiem Iero wyszedł do pracy nic nie mówiąc Gerardowi. Chciał zrobić mu niespodziankę. Ale nie chciał nic mówić, dopóki sam nie będzie na sto procent pewny, czy chce tam pracować.
Nie chcąc wzbudzić zbędnych podejrzeń, zostawił czarnowłosemu kartkę z wymówką, że idzie się spotkać z Benem.
***
Kiedy znalazł się pod budynkiem, na który nakierował go Ben, dopadły go wątpliwości, czy na pewno da rade.
Westchnął i wszedł do środka.
-O, Iero! Punktualnie!- przywitał się wesoło Ben.
-Czeeeeść. Co mam robić?
Kowalewicz wytłumaczył mu wszystko po kolei.
Frank odetchnął z ulgą. Wiedział, że tutaj będzie pracował przez najbliższe parę lat.
-To ja zostawiam Cię samego. Mam nadzieję, że sobie poradzisz. Jakby co, to dzwoń.
-Dam radę.
***
Dochodziła godzina osiemnasta.  Powinien za pół godziny zamknąć sklep. Postanowił więc, że sprawdzi, czy wszystko w sklepie jest na swoim miejscu, oraz czy zgadzają się pieniądze w kasie. Jednak przyszedł kolejny klient.
Ku zdziwieniu Iero, tym klientem nie okazał się kto inny, jak Robert McCracken, były chłopak JEGO Gee.
-O, znowu się spotykamy.- powiedział czarnowłosy niby obojętnie.
-Sł- słucham?- wyjąkał zdziwiony Frank.
-Mówiłem, że jeszcze się spotkamy i to jeszcze nie koniec. – uśmiechnął się chytro, po czym wyszedł i zostawił zszokowanego Franka samego w sklepie.
***

2 komentarze:

  1. Cieszę się, że nasz Franiu w końcu znalazł pracę... No nie do końca jestem zadowolona, gdyż końcówka troszkę dziwna była...Były chłopak Gee? No i właśnie pracując w sklepie muzycznym natrafiamy na osoby, których nie chcieliśmy zobaczyć...Jak widać, akcja się toczy i jest mi niezmiernie smutno, że dodasz w tak późnym czasie :( Kocham twoje opisy i wszystko, co na tym blogu! Wybacz, za krótki kom, ale smutam i nie wiem, co napisać. Kocham cię, wracaj szybko do zdrowia, bo już tęsknię <3
    Zapraszam też do mnie:
    -> and-we-could-run-away.blogspot.com <-

    OdpowiedzUsuń
  2. Tak na początek: Co do dodawania rozdziałów to aż tak się nie przejmuj ;) Na spokojnie zajmij się swoimi sprawami, a dopiero potem rozdział. W końcu fajne jest to uczucie, kiedy się czeka na upragniony rozdział, nie wie się kiedy będzie, a potem ta radość gdy wreszcie jest. ;D
    A teraz przejdźmy do rozdziału. Z tego co wywnioskowałam, siostrzyczki Franka są bardzo młodziutkie. To nawet fajnie. ;D Może Gee wykaże jakiś instynkt macierzyński? Bo Franio już jest wystarczająco opiekuńczy. ;D Tak poza tym to cieszę się, że Iero znalazł taką pracę. Też bym tak chciała. Szkoda tylko, że szanowny pan Robert musiał tam przyleźć. :c Czy Gee lub Frank nie mogą poprosić Mikey'a, by ten z kolei zapytał jakiegoś ze swoich jednorożców, czy nie mógłby rzucić na McCrackena jakieś jednorożcowej klątwy? ;c Ciekawie by było, jakby go walnął taki jego osobisty piorun czy coś ;c

    ~ youll-be-my-detonator-frerard.blogspot.com ~

    OdpowiedzUsuń